czyli Tygrys w Kórniku, hulajnogą wokół Malty oraz zwiedzanie Poznań Motor Show.

Pogoda zapowiadała się nadzwyczaj ładna, więc rankiem w sobotę spakowaliśmy bagaże i udaliśmy się w kierunku Poznania. Reklamowany Poznań Motor Show był głównym naszym celem – reszta na spontanie. Grzane kanapy oraz manetki przydały się jak nigdy – rankiem był zaledwie 1 stopień powyżej zera. Do tego brak interkomu w kasku Mariusza (w reklamacji) sprawiał, że podróż nie była super przyjemna.

Zmarznięci, w okolicach południa, po pięciu godzinach podróży dotarliśmy do Poznania . Motocykl zaparkowaliśmy przed wejściem północnym do MTP – całe szczęście, że dwukołowcom umożliwiono tam parkowanie, gdyż parkingi dla samochodów były zapchane. Cóż mogę napisać o Poznań Moto Show? Jestem zawiedziona. Drogi wstęp, dużo ludzi i przede wszystkim ubogo w stoiska motocyklowe. Stoisko Triumph’a było jednym z większych, brak chociażby Hondy było dużym zaskoczeniem. Pierwszy i ostatni raz. Nie lubię spędzać czasu w takim tłumie ludzi…

MTP czyli Poznań Motor Show 2019 – motocykle mogły tutaj legalnie parkować. Samochody zaparkowane wzdłuż pawilonu miały założone blokady na koła…

Na nocleg zdecydowaliśmy się się w Novotel Poznań Malta głównie ze względu na monitorowany parking. Po ulokowaniu się w pokoju wyruszyliśmy tramwajem w okolice Rynku by zjeść obiad. Wybór padł na Restaurację „Podkoziołek Jadło i Napitki” naprzeciw Ratusza (naleśniki z mięsem były pyszne).

Poznański Ratusz – to tam codziennie w południe bodą się koziołki

Najedzeni, po krótkim spacerze wokół Rynku podjechaliśmy tramwajem na Maltę.

A tam największą frajdą było… wypożyczenie elektrycznej hulajnogi.

Poznań jest jednym z trzech miast w Polsce gdzie działa wypożyczalnia hulajnóg elektrycznych na minuty Lime-S. Dla mnie niepojętym był sposób wypożyczania – poprzez aplikację, skanując kod QR, a po skończonej jeździe pozostawia się „hulaszkę” w dowolnym miejscu. Sprzęt jest na tyle duży, że zmieściliśmy się w dwójkę z Mariuszem i pomknęliśmy wokół jeziora. Prędkość – ponad 20 km/h, więc wyprzedzaliśmy rowerzystów 😉 Po dojechaniu do Malta Ski chcieliśmy zaparkować hulajnogę, a tu niespodzianka… Teren Malty znajduje się poza terenem obsługiwanym przez Lime. W tył zwrot, i… w połowie drogi akumulator hulajnogi się wyczerpał… Nic nam nie pozostało, jak wziąć sprzęt pod pachę i odstawić do najbliższego miejsca w strefie. Nie doczytaliśmy w regulaminie, że można pozostawić hulajnogę na Malcie, ale trzeba wtedy zapłacić dodatkowe „odstawne” w wysokości aż 5 zł.

Już bez hulajnogi, na pieszo, rundka wokół jeziora została zrobiona. A do tego towarzyszył nam piękny zachód słońca.

Lime-S hulajnoga elektryczna – alternatywa do pieszego zwiedzania
Przepiękny zachód słońca na poznańskiej Malcie
Kórnik czy Kurnik?

Słoneczna niedziela zachęciła nas do wyjazdu poza Poznań. Pozostałe główne „atrakcje” zaliczyliśmy już kilka lat temu, więc chcieliśmy zwiedzić coś co będzie dla nas nowością. Wybór padł na Zamek w Kórniku. O godzinie jedenastej zjeżdżamy na prawie pusty parking przed zamkiem. Miła niespodzianka – nic nie płacimy za parkowanie (miejsce przyjazne motocyklistom!). Zamek bardzo mi się podobał, zbiory ciekawe, a zwiedzanie odbywa się w kapciach 🙂 Z ciekawostek – to tutaj straszy Biała Dama (Teofilia z Działyńskich).

Zamek w Kórniku – nieliczny z zamków otoczony fosą
Wnętrza zamku – zwiedzanie ich przed południem gwarantuje mało turystów
Kapciuchy – przypominają mi dzieciństwo i wycieczki szkolne po muzeach…

Przy zamku znajduje się Arboretum Kórnickie. Okazuje się, że to najstarsze i najbogatsze w gatunki arboretum w Polsce i czwarte co do wielkości kolekcji w Europie. Szkoda, że wiosna jeszcze nie nadeszła – wtedy jest tam najpiękniej. Nie ma jeszcze kwitnących magnolii… jednak cisza i spokój towarzyszące spacerowi działały kojąco na nerwy. Dodatkowo można sfotografować fasady Zamku w Kórniku od strony południowej.

Wejście do Arboretum – obowiązuje tutaj dodatkowy bilet w cenie 7 zł.
Kogut – z kurnika czy z Kórnika?
Południowa fasada Zamku w Kórniku

Przed nami niecałe 400 km. Nie śpiesząc się, w drodze powrotnej postanowiliśmy zajechać na obiad na… Rynek we Wrocławiu. Smaka mieliśmy na włoska kuchnię, więc wybór padł na Ristorante Pizzeria O Sole Mio. Weekend zaliczam do udanych – a do tego nawinięte ponad 800 km 🙂

Wrocławski rynek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *