Kolejne Boże Ciało spędzamy w gronie przyjaciół z Dolnego Śląska. Były Mazury, był Bałtyk, a tym razem kierunek: Bieszczady.  Baza noclegowo-rekreacyjna to domki wypoczynkowe Leśna Polana w Bystre koło Baligrodu. Miejscówka świetna – domki przestronne i w pełni wyposażone, a do tego na ośrodku zaplecze grillowo-sportowe. Nasz dzielimy z Gosią i Rybkiem, którzy z powodu kontuzji Cezarego przyjechali na czterech kółkach.

Na miejsce przybywamy już w środę wieczorem, co daje dodatkowy jeden dzień więcej dla przyjaciół 🙂 Powitalny grill przygotowany przez właściciela ośrodka trwa już w najlepsze. Nietypowo, bo… przy blasku świec – po burzy jest przerwa w dostawie prądu!

Wokół Bieszczad

W bożociałowy czwartek dzielimy się na grupy. Nasza grupka w składzie: Wida, Zeus, Adaś, Adam z Anią, ja i Mariusz wyruszamy pojeździć po bieszczadzkich górkach. Darek zaplanował bardzo malowniczą trasę. Jazdę zakłócają tylko trwające procesje, ale za to często jedziemy po „dywanie z kwiatów”. Pierwszy dłuższy przystanek to Cerkiew Opieki Matki Bożej w Równi (obecnie kościół Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych). Maleńki, drewniany i pięknie zachowany kościółek. Kolejny przystanek to Słonne – Taras Widokowy przy drodze DK 28 w okolicach przełęczy Przysłup. Dalej, kierujemy się Bieszczadzkimi Serpentynami w kierunku Sanoka (nie ma się co dziwić, że ten odcinek jest najbardziej oblegany przez amatorów dwóch kółek). Jeszcze tylko obiad w Chacie Starych Znajomych i po kilku sesjach zdjęciowych na tle Bieszczad kierujemy się do Baligrodu. Wieczór jest przyjemnie ciepły, więc tym razem urządzamy wspólne ognisko.

Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe

Piątek wita całe towarzystwo promieniami słońca na niebieskim nieboskłonie. Ula zarezerwowała dla nas wszystkich Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe. Ze stacji Uherce Mineralne wyruszamy o 11.30 połączeni w 5 drezyn czteroosobowych. Żar się leje z nieba, ale zabawa jest przednia. Trasa w obie strony liczy około 14 km i zajmuje średnio 2 godziny. Nie widać tego, ale w jedną stronę nieznacznie pod górkę – trochę wysiłku, ale zmieniamy się do pedałowania. Na trasie są zaplanowane dwa przystanki, gdzie można zakupić wodę czy coś słodkiego. W drodze powrotnej, pędząc już z górki łapie nas ulewa. Istna pompa z nieba. Po raz pierwszy workowe niebieskie ponczo z Jula się przydało 🙂 Reszta wycieczki niestety przemokła do suchej nitki, a tu jeszcze trzeba wrócić maszynami do Ośrodka. Wieczorem przy grillu wspominamy jak było dziś mokro i wesoło.

Ursa maior

Początkowo sobotni plan zakładał wyjazd do Lwowa. Pokrzyżowany został przez niepewną pogodę i problem Kalego z motocyklem. Problem udało się połowicznie rozwiązać i wraz z Zeusem najpierw podjechaliśmy do Bieszczadzkiej Wytwórni Piwa Ursa Maior. Po raz drugi nie załapaliśmy się na zwiedzanie browaru, tylko zrobiliśmy piwne zakupy. Na piętrze była też ciekawa wystawa – obrazy sakralne jednak w roli świętych wystąpiły bieszczadzkie zwierzęta.

Ukraina

Szkoda nam też było wycieczki zza wschodnią granicę, więc postanowiliśmy że podjedziemy na granice i zobaczymy jaka kolejka. Pusto. Dlatego decydujemy się na wjazd: szybka odprawa po stronie polskiej, ukraińska trochę dłuższa – ze względu na ukraińską „karteczkę” na której należy pozbierać pieczątki aby wjechać (lub wyjechać) na Ukrainę. Kraj ten mnie zaskoczył – mówili, że drogi są kiepskie – ale żeby aż tak? Naprawdę, jest źle – ogromne wyrwy i dziury w drodze, niejednokrotnie brak asfaltu. Dojeżdżamy do miejscowości Sambor (Самбір). Na rynku pijemy kwas chlebowy sprzedawany z „kija”. Obiad (ja z Mariuszem rewelacyjną zapiekankę, a Kali z Zeusem stek na gorącym kamieniu) za niewielkie pieniądze konsumujemy w Sambeer PUB. Jednak droga powrotna nie należy do najprzyjemniejszych – rozpadało się, a jazda po tak słabej nawierzchni jest nie lada wyzwaniem. A na granicy ukraiński pogranicznik miał chyba zły dzień – sprzeklinał nas za zmoczoną karteczkę…

Wszystko co dobre się szybko kończy…

Wieczorem szybko rozchodzimy się do swoich domków – w końcu w niedzielę trzeba rano wracać…

Weekend był fantastyczny, bawiliśmy się świetnie, a Wida jak zwykle stanął na wysokości zadania i świetnie wszystko zorganizował. Zamykamy go 1155 km!

 

Poniżej nasz filmik podsumowujący wspólnie spędzony czas w Bieszczadach:

 

I kilka zdjęć autorstwa Macieja Załuskiego (Zeus)

Fota dla mnie to mistrzostwo świata :)
Ta fota dla mnie to mistrzostwo świata 🙂
Bieszczadzkie anioły
Bieszczadzkie anioły
Widawiskowa ekipa
Widawiskowa ekipa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *