Cztery dni w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej i pierwsza podróż Ryker’em.
Przyznaję, że na początku miałam obawy – czy dam radę taką trasę przejechać sama, nowo odebranym sprzętem. Ale po kilku kilometrach strach minął i delektowałam się „wolnością”. Wiadomo – jeszcze dużo przede mną – wyczucie i poznanie sprzętu, ale najważniejsze, że się „zaprzyjaźniłyśmy” z Pszczółką.
Na miejscu – miłe zaskoczenie. Mieliśmy zarezerwowane pokoje w domu gościnnym w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Warunki przerosły nasze oczekiwania – przestronny pokój z łazienką, w pełni wyposażona kuchnia, a to wszystko w klimacie motocyklizmu! Właściciele dbają o gości – codziennie jest rozpalane ognisko przy którym można się rozgościć i „wrzucić coś na ruszt”. Fajną inicjatywą jest zakaz włączania muzyki z głośników – można natomiast wypożyczyć gitarę i przy wspólnym graniu i śpiewaniu pointegrować się z innymi motocyklistami.
Większość zlotowiczów z kujawsko-pomorskiego forum C-Moto przyjechała krótko po nas. I tak wieczór minął na wspólnym biesiadowaniu. Piątek to początkowo wspólny wypad po Bieszczadach. Początkowo, bo… niestety brak doświadczenia i trzy kółka rządzą się swoimi prawami: to jest „trzyślad” więc nierówności ciężko ominąć, a na wąskich drogach z uszkodzonym poboczem nie miałam szans dotrzymać kroku motocyklom… Dlatego na pierwszym przystanku odłączyliśmy się z Mariuszem od grupy, aby w swoim tempie przejechać trasę. Generalnie podążyliśmy Dużą Pętlą Bieszczadzką. Co zwiedziliśmy? Punkt widokowy Lutowiska, Siekierezadę, Wypał węgla drzewnego u Zygmunta Furdygiela oraz Szybowisko na Bezmiechowej Górze.
W sobotę większość pojechała na wycieczkę w bieszczadzkie góry. A ja poplecaczkowałam Mariuszowi na Tygrysie i razem z Rotmistrzem i Tomalą nabiliśmy kolejne kilometry. Pierwszy przystanek w Lutowiskach: Horoskop celtycki wraz z Owadzim Śródmieściem czyli makietą układu urbanistycznego XIX wiecznego rynku Lutowiska (eh… na zdjęciach inaczej to wyglądało!)…
Kolejnym, zdecydowanie ciekawszym przystankiem było Plenerowe Muzeum Wypału Węgla Drzewnego.
Czasu było dużo, więc postanowiliśmy udać się do Zamku w Krasiczynie. Upał dawał się we znaki, więc tylko pospacerowaliśmy po Parku Zamkowym i szybko pojechaliśmy na lody do Przemyśla.
W drodze powrotnej ponownie zawitaliśmy jeszcze na Bezmiechową Górę (chcieliśmy zjeść obiad, ale czas oczekiwanie to prawie 2 godziny…).
Szkoda czasu – zjemy zapieksy w Przystani, a potem kiełbaski z ogniska 😉 Na koniec jeszcze szybka wizyta w Ursa Maior po piwko i koszulkę oraz sesja zdjęciowa na parkingu w Lutowiskach.
Jak zwykle ostatnie wieczory są najlepsze: czas szybko płynie w miłym towarzystwie, ale niestety – jutro wczesnym rankiem trzeba wyjeżdżać w drogę powrotną. Tym bardziej, że Mariusz na popołudnie jeszcze do pracy 🙁 Niedziela to najgorętszy dzień całej wycieczki, a na sam koniec trasy spotkała nas jeszcze burza. Jednak przedłużony bieszczadzki weekend uważam za bardzo udany – nakręciłam Pszczołą ponad tysiąc kilometrów i spędziłam fantastyczne 4 dni!