czyli Norwegia 2021
Dwa lata temu po powrocie z Norwegii stwierdziliśmy, że musimy tam wrócić. W szaleńczych covidowych czasach udało się to zrobić – Norwegia w lipcu otworzyła się dla turystów! Tak więc ostatnia nasza motocyklowa podróż poza granice Polski w „normalnych” czasach była do Norwegii i ta pierwsza zagraniczna w „nowej rzeczywistości” również.
9 LIPCA – 370 km
Wyruszamy w piątek o 16.15. Początkowo planowaliśmy wyjechać w sobotę, ale tak przynajmniej nie musimy się gonić na prom Rostock-Gedser. Do samej Legnicy na A4 dosyć duży ruch (+ korki na bramkach) i słonecznie. Niestety S3 wita nas ulewą. Szybko rezerwujemy hotel w Nowej Soli i ruszamy na pierwszy tranzytowy nocleg.
10 LIPCA – 550 km + prom
Szybkie hotelowe śniadanko i rankiem dalej w drogę. Dalsza podróż mija dosyć spokojnie. Kilka razy kropi, ale nawet nie ubieramy przeciwdeszczówek. Pozytywnie zaskoczeni jesteśmy ekspresówką – tak naprawdę tylko na wysokości Polkowic prowadzone są jeszcze prace budowlane, a tak reszta jest całkowicie przejezdna i gotowa. Przed Szczecinem odbijamy na Niemcy (zero kontroli na granicy) i bez większych przeszkód dojeżdżamy do portu. Bilety kupujemy na miejscu i po 1,5 godzinie oczekiwania płyniemy do Danii. Duńska ziemia wita nas kontrolą – skanowanie paszportów covidowych i naszych dokumentów tożsamości. Na nocleg zatrzymujemy się w małej miejscowości Lov u kuzynostwa Mariusza. Spędzamy tam bardzo miły wieczór w gronie dawno niewidzianej rodziny.
11 LIPCA – 435 km
Zafascynowana opowieściami Rafała i Ani o duńskich „pchlich targach” oraz pięknie urządzonym ich domem przedmiotami tam nabytymi, nagięliśmy trochę nasz plan podróży. I tak niedzielne przedpołudnie spędziliśmy na zakupach (ahhh – gdybyśmy tylko przyjechali samochodem…). Czas płynął nieubłaganie, więc trzeba ruszać dalej w drogę. Po drodze zajechaliśmy do Kopenhagi, kilka fotek przy syrence (jaka ona malusia). Mieliśmy w planie zrobić jeszcze foty przy Trolden Runde Rie, ale baliśmy się zostawić motocykl bez opieki przy Lynghøjsøerne. Mariusz miał trochę obaw związanych z przejazdem przez Most Øresund (ponad 7 kilometrowy most, drugi co do długości na świecie łączący dwa państwa), ale boczne wiatry nie okazały się silne. Jeszcze tylko zapłata za przejazd – 245 koron i bez żadnych kontroli jesteśmy w Królestwie Szwecji. Z Malmö podążamy autostradą E6 w kierunku Norwegii. Nocujemy jeszcze na obrzeżach Göteborg (notabene najdroższy nocleg tego wyjazdu). Podczas finału meczu Euro (oglądanego po szwedzku) przeszukując internet trafiam na promocję na Booking i rezerwuję na jutro dwa noclegi w Oslo w internacie.
12 LIPCA – 630 km
Szykuje się upalny dzień. Po hotelowym śniadaniu ruszamy do Dalslands Moose Ranch czyli Parku z Łosiami. Mogliśmy pokarmić te roślinożerne zwierzęta, których populacja w Szwecji jest jedną z czterech największych na świecie. Granica szwedzko-norweska przywitała nas kilkukilometrową kolejką. Upał, żółwie tempo, zaczęliśmy się w końcu przeciskać, bo motocykl zaczął się gotować… Na granicy pełna kontrola – dokumenty, paszporty covidowe, zdjęcie kasku i sprawdzenie czy zdjęcie z dokumentu zgadza się z naszą facjatą, pytania po co i gdzie jedziemy. Po ponad 2 godzinach wjechaliśmy do Norwegii! Późnym popołudniem docieramy do Oslo, gdzie obsługa proponuje nam zaparkowanie motocykla pod dachem. Na środę zapowiadają burze, więc Mariusz decyduje się jeszcze na wieczorny wyjazd na Koniec Świata (Verdens Ende). Z półtoragodzinnej jazdy zrobiły się prawie trzy, gdyż nawigacja poprowadziła nas przez stolicę Norwegii. A tam remonty, objazdy, zamknięte jednokierunkowe ulice – zamiast wyjechać z Oslo, zagłębialiśmy się coraz bardziej w centrum. W czasie drogi zwróciliśmy też uwagę na liczne samochody elektryczne (naliczyliśmy że ok 20% to pełne elektryki) – Mustangi, MG czy Polestary. Nawet nauka jazdy to Tesla… Przed dwudziestą dojechaliśmy na parking (płatne w parkomacie 18 koron za godzinę), i poszliśmy nad morze. Naprawdę przecudne miejsce – zatoka z małym portem jachtowym, kamienny domek i dziesiątki małych wysepek o zachodzie słońca wyglądały uroczo. Warto było dziś przyjechać – wieczorem upał tak nie męczył, a w ewentualnym deszczu nie byłoby tak malowniczo. Do Oslo wracamy przed 23 – akurat zaczynało się ściemniać.
13 LIPCA
Dzisiaj dzień bez motocykla i bez spiny. Instalujemy w telefonach aplikację RuterBillett i kupujemy 24-godzinne bilety (114 koron) na komunikację (autobus, tramwaj, kolej podmiejska). Na Google Maps odnajdujemy najbliższy przystanek wraz z godzinami odjazdu tramwaju w interesującym nas kierunku. W Oslo parkingi są bardzo drogie, dlatego warto korzystać z dobrze działającej komunikacji miejskiej – praktycznie co 10 minut są odjazdy z przystanków. Z przesiadką z tramwaju w autobus docieramy do Muzeum Łodzi Wikingów (płatne 120 koron od osoby). Naprawdę warto – pomimo, że są „tylko” trzy łodzie, jest jeszcze wyświetlany krótki pokaz historii Wikingów, robi to duże wrażenie. Okazuje się, że odnalezione i wystawione łodzie były łodziami pogrzebowymi, które zostały zakopane wraz z ciałem i darami w wielkich kopcach! Wracamy autobusem do centrum – najpierw Opera (Operahuset) – dosyć futurystyczna położona nad zatoką. Temperatura podnosi się do 30 stopni, a o deszczu czy burzy możemy zapomnieć. Spragnieni cienia ruszamy w kierunku budynku Parlamentu i Pałacu Królewskiego. Przypadkowo trafiamy na ponad półgodzinny pokaz zmiany warty przy pałacu. Podczas spaceru po królewskim parku (Slottsparken) znajdujemy zabawne rzeźby inspirowane dziecięcymi rysunkami. Ostatnim punktem dzisiejszego dnia ma być Park Vigeland będący częścią Frognerparken. Kolejką miejską dojechaliśmy do ogromnego (i jakże pięknego) cmentarza. Park zaczęliśmy zwiedzać od słynnego Monolitu – gigantyczna kamienna kolumna uformowana z 121 sylwetek nagich ludzi w różnym wieku. W ogóle wszystkie rzeźby w parku (a jest ich niemało) są nagie i są tak dwuznaczne, zaskakujące i pokazujące jakże prawdziwe emocje… To drugie miejsce które trzeba zobaczyć będąc w Oslo. Zszokowani odwagą i kreatywnością autora, ale też zmęczeni upałem wracamy do internatu. Stolica Norwegii nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia – byliśmy i nie mamy konieczności tam wracać.
14 LIPCA – 570 km
Zapowiadane na wczoraj deszcze przyszły dopiero dzisiaj. Plan dnia – typowy tranzyt w okolice Drogi Atlantyckiej. Opuszczamy Oslo i zaraz ubieramy przeciwdeszczówki, bo zaczyna padać. Pierwszy przystanek robimy w Lillehammer przy skoczni Lysgårdsbakken. Parking płatny (40 koron). Całe szczęście, że przestało padać, ale duchota i kolejny deszcz wisi w powietrzu. Kolejką krzesełkową (60 koron od osoby) wjeżdżamy na szczyt dużej skoczni. Kilka fotek i na drogę powrotną wybieramy schody. Wsiadamy na motocykl, a jak nie lunie – normalnie pompa z nieba. Przed nami stacja benzynowa, nim na nią dojechaliśmy, byliśmy już przemoczeni. Dopiero na wysokości Otty przestaje padać. Trasa staje się coraz bardziej malownicza, za Åndalsnes trafiamy na pierwszą małą przeprawę promową. I tutaj nowość – w związku z covid, nie ma kas i inkasenta, opłaty wnosi się wyłącznie poprzez rejestrację na stronie internetowej. Obsługa promu wykonuje zdjęcie tablicy rejestracyjnej pojazdu wjeżdżającego na pokład i na tej podstawie pobierane są opłaty. Nocleg rezerwujemy przez Airbnb – agroturystyka niedaleko Eide (polecam – klimatyczny i ciekawie urządzony domek). Mamy szczęście na kolejny piękny wieczór (jutro ma padać), więc po rozpakowaniu bagaży jedziemy jeszcze na Atlantic Road. Wieczorem parkingi były tam praktycznie puste i mogliśmy poświęcić trochę czasu na zdjęcia. Warto też przespacerować się rampą Utsiktsstien wokół wysepki Lyngholmen.
15 LIPCA – 200 km
Rano pada, wręcz zacina. Po sytym, swojskim śniadaniu nieśpiesznie pakujemy bagaże na motocykl i ruszamy w stronę Åndalsnes. Początkowo był plan na wspinaczkę na Rampestreken, ale wczoraj zauważyliśmy, że wjeżdża tam kolej gondolowa. Okazuje się że Romsdalsgondolen ruszyła dopiero w maju tego roku! Przestaje padać, kupujemy bilety (450 koron w obie strony za osobę) i wjeżdżamy na górę. Widok imponujący, chociaż niebo skąpane w chmurach. A do tego porywisty, zimny wiatr – ojjj buja wagonikiem. Jako ciekawostka – obok stacji dolnej kolejki jest też stacja kolejowa przy której stoi wagon kolejowy przerobiony na kaplicę. Mariusz dostaje też odpowiedź z kampingu za Trollstigen o potwierdzeniu rezerwacji noclegu. Coraz bardziej się rozjaśnia, więc ruszamy w kierunku Drogi Trolli. Na Trollstigen Camping robimy kilka fotek z ogromnymi figurkami trolli i jemy przepyszne lody (naprawdę warto spróbować norweskich lodów są zupełnie inne niż nasze). Dalej zatrzymujemy się aby zrobić zdjęcie z jedynym na świecie znakiem drogowym „Uwaga Trolle”. Wjazd drabinką trolla po raz kolejny robi wrażenie, chociaż czym wyżej tym zimniej. Na szczycie krótki spacer i czekanie na lepszą pogodę (chcieliśmy puścić drona), ale zrezygnowaliśmy. Zjeżdżamy na nasz kamping w kierunku Valldal, który jest usytuowany przy wąwozie Gudbrandsjuvet. A tam piękne słońce. Rozpakowujemy bagaże i po krótkim odpoczynku wracamy jeszcze na Trollstigen. Po drodze kupujemy truskawki (jest tam wiele plantacji tych owoców i sprzedawane są na straganach przy drodze). Jednak na szczycie znów chmury i duży wiatr. Jako „pamiątkę” z Norwegii kupuję tam czapkę, bo bez kasku strasznie zimno. Wracamy na kamping, rezerwuje też kolejny nocleg w motelu w Laerdal.
16 LIPCA – 350 km
Rankiem szybki prysznic, śniadanko i ruszamy w drogę. Dziś w planie przejazd przez góry. Na początek Droga Orłów z punktem widokowym (Ørnesvingen). Zjeżdżamy do Geiranger – gdzie jak zwykle chmary turystów. Bez zatrzymywania się ruszamy na Dalsnibba, gdyż ostatnim razem odpuściliśmy go sobie. Wjazd płatny (140 koron), ale za to widoki powalające. Ze szczytu można podziwiać z jednej strony widok na zielony fiord Geiranger, a drugiej strony ośnieżone szczyty gór i lodowiec. Dalej jedziemy krajową 15 do Lom, gdzie robi się mega upał. Zwiedzamy z zewnątrz Lom stavkyrkje – XII wieczny kościół klepkowy. Przed nami kolejne 150 kilometrów przez góry. Po drodze spotykamy dzikiego łosia wygryzającego zboże komuś z pola. Robi się coraz zimniej, ale co się dziwić – jesteśmy ponad 1400 m.n.p.m. Droga nr 55 funduje nam coraz piękniejsze widoki na lodowiec i ośnieżone góry. Za punktem widokowym Nedre Oscarshaug droga rozwidla się na 32 kilometrową płatną Tindevegen (90 koron) prowadzącą do Øvre Årdal. Po wielu postojach na zdjęcia zjeżdżamy kolejnymi serpentynami z gór do miasteczka. Jeszcze pół godziny i jesteśmy w motelu. Jako ciekawostka – nasza miejscówka leży przy samym fiordzie Sognefjorden – jest to drugi pod względem długości fiord na świecie, a najdłuższy w Norwegii i Europie (203 km). Rozpakowani podążamy jeszcze na ostatni punkt dzisiejszego dnia – chyba najbardziej znany kościół klepkowy Borgund stavkirke.
17 LIPCA – 230 km + pociąg
Rankiem ruszamy przez widokową trasę Fv243 przez góry (zamiast najdłuższego norweskiego tunelu). 50 km ekscytujących widoków kończących się na punkcie widokowym Stegastein. Kolejnym przystankiem był Flåm i Flåmsbana nosząca miano najpiękniejszej trasy kolejowej świata. Bilet z Flåm do Myrdal i z powrotem kosztował aż 630 koron od osoby. Pociąg zatrzymuje się na kliku stacjach w tym przy wodospadzie Kjosfossen, gdzie obejrzeć można pokaz taneczny. Cóż mogę napisać o tej prawie 2 godzinnej podróży? – jazda motocyklem dostarcza dużo większych i ekscytujących wrażeń i widoków. Zniesmaczeni, tyle co wsiedliśmy na motocykl by podążyć w kierunku Oddy, jak zaczęło padać. Dalsza droga upłynęła w deszczu. Lekko przemarznięci dotarliśmy do Tyssedal szukać noclegu (na booking już nic nie było w okolicy). Cudem Mariusz rezerwuje trzy noclegi w Odda w Vikinghaug. Wieczorem zaliczamy jeszcze spacer wzdłuż rzeki Opo do centrum miasteczka na pyszną kolację do restauracji Smeltehuset (ileż można jeść liofilizatów?).
18 LIPCA
Dzień na regenerację przed jutrzejszą wędrówką na Język Trolla. Dobrze się składa, bo niedziela jest pochmurna i deszczowa, a jutro ma być słonecznie. Jako ciekawostka – miejsce w którym nocujemy ma ciekawą historię, a dodatkowo pełniło rolę Jutulheim w serialu na Netflix – Ragnarok.
19 LIPCA
Rano po godzinie 5.00 wyruszamy na przystanek. Zakupiliśmy przez internet bilety na bus do Tyssedal na parking P2 oraz drugi – z parkingu P2 Skjeggedal na parking P3 Mågelitopp, pozwalający oszczędzić 4,3 kilometrów trasy w jedną stronę. Tak więc o 6.30 startujemy z naszą 20 kilometrową wędrówką na Język Trolla (Trolltunga). Do celu dotarliśmy po godzinie 10.00, na szczycie spędziliśmy około 1,5 godziny (kolejka do zdjęć na skałę i odpoczynek). Trasa powrotna dla mnie była już mega męcząca – resztką sił doczłapałam się na bus do Oddy na 16:15. Okazuje się że bus powrotny jedzie wyłącznie do centrum miasta, nie podjeżdża pod konkretne przystanki jak to miało miejsce przy wyjeździe rano. Jeszcze zakupy (do dziś żałuję, że nie miałam siły podejść pod pamiątkowy kamień w porcie związany z serialem) i do pensjonatu na zasłużony odpoczynek. W każdym razie w życiu tak bardzo mnie nogi nie bolały jak dzisiaj…
20 LIPCA – 320 km
Myślałam że będę obolała po wędrówce, a tu „tylko” spalona skóra od słońca! Stwierdzam też, że mieliśmy szczęście – wczoraj pogoda wręcz idealna, dzisiaj znów zachmurzenie. Pierwszy przystanek to wodospady Låtefossen. Potem przez remonty tuneli jedziemy objazdami (bardzo malowniczymi zresztą). Plan na dziś – przejechać się kolejną serpentyną oraz tunelem z zakrętem 360 stopni na Lysebotn. Kolejny zawód – wszystkie spektakularne zdjęcia są z poziomu lotu ptaka – jadąc brak ciekawych widoków, a trasa trudna bez efektu wow. Bardziej ekscytujący był przejazd Fv500 oraz Fv986 po górach (np. Utsikt Tjodanpollen): wijąca się droga pomiędzy górami i jeziorami. Do tego pełno owiec plątających się samopas przy trasie. Nocleg bookujemy w ośrodku narciarskim w Sirdal.
21 LIPCA – 490 km + prom
Przed nami ostatni dzień w Norwegii. Rano wyruszamy do Stavanger na pomnik trzech mieczy: Sverd i fjell. Wyobrażałam sobie, że będą wyższe… Kilka fotek z drona i ruszamy w stronę Kristiansand. Na stacji szybko rezerwuję bilet na prom do Hirtshals oraz nocleg tranzytowy w motelu w Danii. I tak środowym popołudniem opuszczamy Norwegię.
22 LIPCA – 1288 km
To był rekord. Niecałe 12 godzin, trasa z Randers w Danii do Tychów w Polsce. Dokładnie 1288 kilometrów. Pierwszy raz pokonaliśmy taką daleką odległość jednego dnia na motocyklu! Zmęczeni dokładnie o 20:30 parkujemy pod domem.
PODSUMOWANIE::
Łącznie wyszło 5433 km. Na motocyklu spędziliśmy 72,5 godziny, średnie spalanie 6,1 (za paliwo zapłaciliśmy łącznie 2,1 tys. złotych). Po raz kolejny Norwegia okazała się łaskawa jeśli chodzi o pogodę – temperatury ok. 18-24 stopnie i tylko dwa dni deszczu.
Tradycyjnie gotówka w ogóle nie była przydatna, wszędzie płatność kartą. Mi opłacało się korzystać z karty kredytowej, gdyż przy płatności kartą debetową doliczali prowizje. Oprócz tego kurs był lepszy niż w kantorze. Stacje benzynowe też płatność kartą – przed tankowaniem rezerwowana jest kwota ok. 1000 koron, a po tankowaniu ściągają tyle za ile wlaliśmy do baku (instrukcje są w zawsze w języku angielskim, a na Shell także w polskim). Warto też założyć konto na Ferrypay przed wyjazdem, aby pobierało płatność za promy. Drogi publiczne dla motocykli są bezpłatne, oprócz prywatnych opisanych powyżej. W restauracjach wszystko się robi za pomocą aplikacji (zamówienie i płatność) – niestety działa ona tylko pod norweskim numerem telefonu, więc i tak kelner musiał nas obsłużyć.
Spaliśmy „pod dachem”, a nie na dziko w namiocie, ale taki był plan wycieczki. Jeśli wybiera się takie jak my noclegi, to warto poświęcić trochę czasu i sprawdzić np. w mapach google jakie są pensjonaty i kampingi w miejscu gdzie planujemy nocleg. Nie wszystko jest na booking, a często pokazywał on, że wszystko jest zajęte, a po telefonie czy @ do obiektu okazywało się, że są wolne pokoje. Często na wyposażeniu obiektu (hostel, pensjonat) była pralka, a nawet środki piorące do dyspozycji.
Postawiliśmy na liofilizaty na obiad, jednak na śniadania czy kolacje kupowaliśmy produkty w marketach (głównie Bunnpris, Rema1000, Kiwi, Joker czy Spar). W każdym miasteczku znajdzie się któryś z nich. Konserwy wiezione z Polski ważyłyby za dużo 😉
Roaming (zarówno telefon jak i internet) mieliśmy w pakiecie od naszego operatora. Jedynie na dużych promach (Norwegia-Dania, Niemcy-Dania) jest satelitarny, więc pobiera opłaty (wyłączaliśmy dane komórkowe by nie płacić).
Covid – oprócz szczegółowej kontroli na granicy norweskiej było spokojnie. W Oslo obowiązek maseczek w komunikacji miejskiej i w sklepach (jest to jednak duże skupisko ludzi). I w zależności od regionu są różne obostrzenia – np. wspólne kuchnie w obiektach noclegowych były zamknięte. A poza tym wszędzie dezynfekcja rąk.
Świetna podróż i super relacja, pozdrawiamy P i K.
Bardzo fajna i ciekawa podróż. Pozdrawiam serdecznie!! 🙂