czyli Norwegia po raz trzeci

Podobno nic dwa razy się nie zdarza – nigdy bym nie przypuszczała, że wrócę na Nordkapp, a jednak… Jednak miały to być wakacje Ani, Adasia i Darka… Były Ani, Adasia, Mariusza, Agaty, Jarka i Waldka…

Największym wyzwaniem było dostosowanie trasy do dwóch tygodni urlopu. Nie wiedzieliśmy też czy wszyscy podołamy tak wyczerpującej jeździe i codziennym setkom kilometrów. Ostatecznie Ania zdecydowała się na samochód (trochę taki „service car” śmialiśmy się), ale w ostatecznym rozrachunku była to bardzo dobra decyzja. A ja cieszyłam się, że będę miała kompankę w podróży. Założenia wyjazdu: śpimy pod dachem (nie bierzemy namiotu), obiady głównie liofilizaty, na śniadania i kolacje zaopatrujemy się w marketach, a główny cel Nordkapp.

Piątek – 07.07.2023 – 750 km

W związku z tym, że pozostali współtowarzysze są z Dolnego Śląska, spotykamy się z nimi pod Łodzią na stacji benzynowej. Pogoda dopisuje, humory również, adrenalinka wysoka, chociaż ja się męczę (zaczął mi dokuczać żołądek i przez kolejne 3 dni chodzę struta). Cel na dzisiaj przejechać jak najwięcej kilometrów, przynajmniej do Suwałk. Wszystko szło dobrze aż do Warszawy, gdzie straciliśmy ponad godzinę w korku – wypadek. Ze względu na Anię w autku nie chcieliśmy się przeciskać motocyklami między samochodami, bo nie chcieliśmy się rozdzielać. Konsekwentnie trzymamy się razem. Gdzieś na wysokości Ełku podejmujemy decyzję, że jedziemy dalej – najwyżej coś za granicą na nocleg będziemy szukać. Litwa (jesteśmy tam po raz pierwszy) wita nas inną strefą czasową (+ 1 godzina) oraz niezrozumiałym językiem (a uczyli nas w szkole – Litwo ojczyzno moja…). Ostatecznie po 750 km zjeżdżamy do przyautostradowego motelu przed Kownem o „wdzięcznej” nazwie Armenia. Obsługa co prawda ni w ząb po angielsku (tylko rosyjski i litewski), ale dogadaliśmy się, że jest wolny „family room”, który okazał całkiem znośną miejscówką – dwa łączone pokoje z łazienką dla max. 7 osób.

No to w drogę – „osiołek” czyli Tygrysek obładowany
Ekipa w komplecie
Motel Armenja
Sobota – 08.07.2023 – 600 KM + prom Tallin – Helsinki

Rankiem po śniadanku zaserwowanym przez Andzię z Adasiem ruszamy dalej. Duża część Litwy to autostrady, więc sprawnie ją przejeżdżamy. Widoki monotonne – głównie pola. Na wysokości Poniewieża zajeżdżamy zatankować na stację. Tam podchodzi do nas chłopak – Andrei – motocyklista, któremu sprzęcior odmówił posłuszeństwa. Coś z akumulatorem, ale dzięki nam „na popych” zapalił. Zastanawialiśmy się jak tam długo czekał, bo motocykl na białoruskich blachach, ale okazuje się, że Andrzej pracuje i mieszka w Polsce pod Warszawą. Dalej Łotwa (i nadal niezrozumiały język), ale już brak dróg ekspresowych. Ale za to krajobraz robi się ciekawszy, bo jedziemy wybrzeżem. W Estonii stwierdzamy, że ich język bardzo podobny do fińskiego (przynajmniej jeśli chodzi o napisy). Przed samym Tallinem łapie nas ogromna ulewa, wsiadam do samochodu Ani (chłopaki nie ubierają przeciwdeszczówek, bo szkoda czasu – może się uda złapać ostatni prom do Helsinek). Krążymy po porcie – nawi źle nas poprowadziła, a znaki były jakieś nieczytelne. Chłopaki przemoczone, ale ostatecznie – udaje się – kupujemy bilety i chyba jako ostatni wjeżdżamy na pokład. Mam też problem z Booking, bo chciałam zarezerwować nocleg – pobrało płatność z karty, niestety wystąpił jakiś błąd i nie dokonano rezerwacji. Ania ratuje swoją aplikacją i tym razem mamy dwa trzyosobowe pokoje w hostelu Inn Tourist na 9 piętrze z widokiem na Helsinki.

Udało się – Harley odpalił!
Dziwnie się poczułam widząc drogowskaz na Moskwę…
Rzutem na taśmę załapaliśmy się na prom do Helsinek
Sklepy na promie – kto bogatemu zabroni
Widok z okna hostelu
Niedziela – 09.07.2023 – 600 km

Dzisiaj przejazd po Finlandii. Znów Adaś z Andzią ratują nas śniadaniem. Planując dzisiejszą trasę, postanowiliśmy zajechać do Lahti – tak blisko być i nie  zwiedzić ośrodka sportowego? Duża skocznia bardzo nas zaskoczyła – zresztą zobaczcie na zdjęciu! Zaczyna padać, a z racji tego, że ja nadal podtruta wsiadam z Anią do samochodu. Mariusz prowadzi naszą kolumnę, za nim my w aucie i reszta grupy motocyklowej. Nie wiem jak to się stało, ale nawigacja TomTom i Apple inaczej nas poprowadziła i był zakręt, Mariusz pojechał prosto, a my zjechaliśmy w zjazd. No cóż – na część trasy niechcący się rozdzieliśmy… Dobrze, że jest internet, pinezki i inne cuda w mapach więc po jakimś czasie spotkaliśmy się na stacji. Po drodze trafiamy na zajazd gdzie jest muzeum dzwonów – bardzo ciekawe – jest nawet carillon, na którym można zagrać! Nocleg rezerwujemy niedaleko Oulu – znów pokój rodzinny w Hotelu Pohjankievari – tym razem z 3 sypialniami i śniadaniem.

Widzicie basen?
Leć Adaś, leć!
Po drodze przy stacji benzynowej – muzeum dzwonów
Niepozorny hotelik, ale bardzo dobre śniadania
Poniedziałek – 10.07.2023 – 520 km

Dziś przekraczamy koło podbiegunowe – co oznacza że zagościmy w Wiosce Świętego Mikołaja w Rovaniemi. Pogoda iście „świąteczna” – czyli 24 stopnie! Tak, tak – Celsjusza! Wioska – komercja, ale cóż – fotka z Mikołajem obowiązkowa (za jedyne 50 euro – wersja drukowana + cyfrowa), ale sympatycznie zamieniliśmy z nim kilka zdań, życzył nam ładnej pogody (co się spełniło), więc moc Mikołaja działa. Można było sobie pokarmić też reniferki (5 euro). Ogólne wrażenie – fajnie – czułam się jak dziecko. Pierwotnie mieliśmy dojechać już do Norwegii, ale nocujemy niedaleko Inari – na kampingu Arctic River Resort – fajne 2 osobowe hytki. Jedyny mankament – pełno komarów.

Tutaj mieszka Święty Mikołaj
Kolorystycznie wkomponowaliśmy się w otoczenie 🙂
Sweet focia – krąg polarny i 24 stopnie
Małe renifery przypominają trochę kozę lub jagnię 😉
Dorosłe renifery – cudne kopytka mają
A tutaj już pozostałości z reniferów – czyli za jedyne 145 euro można nabyć takie skóry
Komercja – wszystko z Santa Claus
Bardzo sympatyczne domki na nocleg

 

Wtorek – 11.07.2023 – 440 km

Dzisiaj „podbijamy” Nordkapp. Noclegi mamy już zarezerwowane na kampingu BaseCamp NorthCape – domek 4 osobowy i hytka 2 osobowa (zrobiliśmy to w niedzielę, bo już kiepsko z wolnymi miejscami). Dalszą trasę przemierzamy dosyć sprawnie, chociaż bardzo uważnie, bo spotykamy po drodze pełno reniferów. Na jednym z postojów zagadujemy rowerzystę – okazuje się nim Paolo z Włoch przemierzający samotnie na swoim bike’u kilometry – jego cel to również Nordkapp, ale całą trasę z domu przemierza na rowerze – szacun. Późnym popołudniem dojeżdżamy na kamping, zostawiamy bagaże i wszyscy na motocyklach (Ania jako pasażer Adasia) jedziemy na Przylądek Północny. Zdjęcia przy globusie, zapoznanie terenu, powrót na kamping aby wrócić tam o północy i w pełnej krasie podziwiać efekt białych nocy. Ważna zmiana – wjazd na parking jest bezpłatny (wcześniej sam pobyt na Nordkappie był płatny), tylko jeśli chcemy wejść do środka Nordkapphallen i skorzystać z muzeum, kina itd. to jest odpłatne. O północy jest efekt wow – piękna pogoda, ciepło, niezachodzące słońce. Spędzamy też nad jednym z urwisk chwile zadumy – wszak był do cel wyjazdu…

Wjeżdżasz w miasto a tu renifery
Paolo – pozdrawiamy serdecznie!
Chill – kawka nad fiordem
Udało się! Nordkapp w słońcu!
Nie tylko ja plecaczkuję!
Cel podróży…

 

Środa – 12.07.2023 – 430 km

Kolejny dzień słońca i pięknej pogody – notabene cały nasz pobyt za kołem podbiegunowym jak na razie to ponad 20 stopni. Wracamy wybrzeżem, w sumie cel na dziś dojechać jak najdalej w kierunku Lofotów. Nordkap tunel pod morzem (212 m p.p.m. oraz niecałe 7 km) nadal ruch wahadłowy, jazda za ledebil – czyli pilotem kierującym ruchem, powolna, więc nie czuć tego przeszywającego zimna i wilgoci. W Alcie zatrzymujemy się w muzeum. Z Anią idziemy zwiedzać prehistoryczne malunki na kamieniach czyli petroglify, chłopakom się nie chce (temperatura sięga 29 stopni). Późnym wieczorem dojeżdżamy do hostelu Lyngenfjord – 2 osobowe pokoje z łazienkami. Niesamowite jest to, że spotykamy tam parę Niemców, którzy wczoraj na Nordkapp znaleźli urwaną kamerkę GoPro z motocykla Kalego – też tam nocowali.

Uwaga na drogach! Pałętają się i wbiegają pod koła
Muzeum Alta – malunki te mają po kilka tysięcy lat
Muzeum Alta – wystawy tematyczne
29 stopni… Kto uwierzy, że na dalekiej północy takie temperatury?
Wieczorny spacerek nad fiord

 

Czwartek – 13.07.2023 – 410 km

Trasa wzdłuż północnego wybrzeża – nadal ładna pogoda i ładne widoki. Dzisiejszym celem jest Gullesfjord Camping położony przed samuśkimi Lofotami – jako ciekawostka – na Booking nie było miejsc, ale przez ich stronę udało się zarezerwować chatkę 4 i 2 osobową. Dzisiejszą atrakcją jest Groms plass czyli pomnik polskich marynarzy poległych z ORP Grom podczas II Wojny Światowej. Pomnik trochę podniszczony, położony wewnątrz osiedla mieszkalnego w Narvik – dziwne i smutne miejsce.

Namioty Saamów – można zakupić pamiątki
Skóry reniferów, fok itp – są ich dziesiątki…
Groms Plass…
Kamping nad jeziorkiem

 

Piątek – 14.07.2023 – 250 KM + prom Moskenes – Bodo

Rankiem trochę kropi, niebo zachmurzone. Szkoda, bo wiemy, że Lofoty i mieniąca się wieloma kolorami woda w morzu robią efekt dopiero w słońcu. Jedziemy do Henigsvaver – piękna malowniczą drogą (wszyscy są nią oczarowani, chociaż ja mam niedosyt). Docieramy na jedno z ładniej położonych boisk piłkarskich świata – efekt widać dopiero z lotu ptaka czyli drona 🙂 Jadąc dalej w kierunku portu zaczyna padać, wręcz lać. Przesiadam się do Ani, ale tylko na chwilę, bo… po kilkunastu kilometrach wychodzi piękne słońce! Zatrzymujemy się przy plaży, gdzie panowie zaliczają kąpiel w morzu. Dojeżdżamy też do ostatniej miejscowości na Lofotach czyli Å i postanawiamy, że podjedziemy z Anią do portu ustawić się w kolejce na prom. Panowie dojadą. A tam osiem pierwszych linii wjazdowych już zapełnionych, kolejne 4 to prepaid (czyli rezerwacja internetowa – która już była wyprzedana). W sumie ustawiłyśmy się w 12 linii jako drugi pojazd i czekamy… Panowi dojechali i ustawili się za nami. Jakieś 15 minut przed przypłynięciem promu pojawia się obsługa (nie ma tam kas), podchodzą do chłopaków i każą im pojechać do przodu, bo motocykle mają pierwszeństwo we wjeździe na pokład. I tutaj niesamowita historia – Mariusz kierując się jakimś przeczuciem pyta się Pana czy samochód też wjedzie bo jesteśmy razem. Nie – może na 22.00 się załapiemy, albo dopiero na jutro rano… Ale… jak to Pan stwierdził – ma „lucky day” i… poprosił tego przed nami (buntował się że nie odjedzie), aby nas przepuścił i też wjechaliśmy z pierwszeństwem na pokład. Podobno powiedział, że mamy wykupiony prepaid i stanęłyśmy w złej kolejce 😉 Szczęście? – nie wiem co zaważyło – zlitował się, że jesteśmy z tak daleka? Mieliśmy wszyscy zarejestrowani pojazdy w ferry pay i z płatnością nie ma problemu? To, że stałyśmy jako drugie w kolejce i nie było większego problemu aby ominąć inne pojazdy? Promik jest naprawdę mały, a trasa była dosyć ciężka – mocno bujało… Aha – nocleg rezerwujemy dopiero po wjeździe na prom – przyszpitalny Hotel Zefyr ze śniadaniem w Bodo.

Lofoty w chmurach
i Lofoty w pięknym słońcu – zdecydowanie piękniejsze
Å – ostatnia litera alfabetu norweskiego oraz ostatnia miejscowość na Lofotach (ale też najkrótsza na świecie nazwa miejscowości)
Mieliśmy szczęście, że wpuścili nas z 12 linii na prom
Malutki promik w oddali, fota – nie wiem kim panowie byli, ale podróżowali w takich strojach z tobołkami.
Żegnamy Lofoty – jeszcze nie bujało tak bardzo 🙂

 

Sobota – 15.07.2023 – 510 KM

Wyjeżdżamy po obfitym hotelowym śniadanku. Dzisiaj raczej przelotówka. Przy kole podbiegunowym zatrzymujemy się – kilka fotek, ale pierwszy raz jest mi zimno – gorąca herbata z termosu ratuje nasz komfort cieplny. W dalszej drodze postanowiliśmy się skusić na posiłek w barze – norweskie specjały – lapskaus oraz  bacalao – dobre i trochę rozgrzały nas od środka. Nie wiem czy to zmiany temperatury i pogody ale dzisiaj po raz pierwszy mamy wszyscy „zgony”. Zatrzymujemy się i kładziemy na 5 minutowe drzemki na ziemi na parkingu. Pomaga. Przy Nordpolen rezerwujemy nocleg w Motelu w Grong – okazuje się domem/hotelem pracowniczym, akurat albo na weekend, albo na wakacje dostępnym.

Tym razem przy kręgu polarnym trochę zimniej
200 koron norweskich za jeden taki posiłek
Chwila drzemki
Granica północnej i południowej Norwegii
Niedziela – 16.07.2023 – 480 km

Dalsza część przelotówki do Trondheim jest dosyć nużąca. Kilometry leniwie uciekają. Pogoda jest też bardzo kapryśna – od palącego słońca do przejściowych ulew. Na trasie zaczęły się też małe przeprawy promowe. Duże zaskoczenie – tunel Atlantycki bezpłatny (4 lata temu płaciliśmy – okazuje się, że jak inwestycja się spłaci przejazdami, to staje się darmowa!). Dzisiejszy cel – Atlanterhavsvegen czyli Droga Atlantycka, gdzie spędzamy trochę czasu – przejście trasą widokową, przejazdy na fotki itd. Na nocleg wybieramy akademik w Molde.

Małe przeprawy promowe
Ścieżka spacerowa przy Drodze Atlantyckiej zwana Eldhusoya-Turistvegprosjekt
Najbardziej rozpoznawany z Drogi Atlantyckiej – Most Storseisundbrua
Wlepka okiemplecaczka przyklejona
Poniedziałek -17.07.2023 – 360 KM

Fajne jest to, że akademiki mają w cenie śniadania i to z dużym wyborem – można się smacznie najeść 🙂 Ruszamy. Przejeżdżamy Andalsnes, dalej Droga Trolli. Ale najpierw – camping Trollstigen ma najlepsze trolowe lody – naprawdę. Drabina Troli w naszym wykonaniu po raz trzeci 🙂 Standardowo – owce, korki i dużo ludzi. Jadąc dalej na trasie do Sylte kupujemy truskawki. Dalej Droga Orłów, zakorkowane Geiranger i droga przez góry. Obiadek spożywamy w towarzystwie krów… Przed Strynem zaczyna padać, chłopaki się dziwią, że uporczywie jadę motocyklem. Robi się coraz zimniej, coraz mocniej pada, interkom mi się psuje, a spodnie od wystającej spod „kondomku” nogawki nasiąkają wodą. Nic – przemoczona i zmarznięta kapituluję –  i wsiadam do Ani. A trasą przez Stryn jedziemy po raz pierwszy – i dobrze jest bardzo malowniczo (tylko deszczowo). Kolejny nocleg w akademiku w Sogndal – podnosi nasz komfort dalszej podróży: jest pralka z suszarką.

Wjazd na Trollstigen (figury na kampingu)
Jedyny na świecie legalny znak drogowy „Uwaga Trolle”
Stoiska z truskawkami – tutaj z obsługą, głównie samoobsługowe
Zjazd z Drogi Orłów, w dole Geiranger
FV63 – gdzieniegdzie jeszcze kry pływały
FV15 – posiłek w górach na łonie natury
Ulewa – tego dnia pierwszy raz przemokliśmy

 

Wtorek – 18.07.2023 – 240 KM

Pierwszy przystanek to nordycki kościół Burgund. Tym razem po drodze kupujemy czereśnie. Zamiast najdłuższego tunelu świata wybieramy Drogę Śnieżną (czyli Aurlandsfjellet) z przystankiem w Stegastein Viewpoint. Jadąc dalej FV50 trafiamy na Langetunnelen czyli tunel z różnicą poziomów ponad 100 metrów! Dzisiejszy nocleg jest ogromnym zaskoczeniem – na zdjęciach wyglądał tak sobie, a okazał się dwupoziomowym przestronnym (70 m2) apartamentem w Ośrodku Narciarskim w Geilo.

Borgund Stavkirke to jedyny kościół klepkowy który dotrwał do naszych czasów w nienaruszonym stanie
Aurlandsfjellet – temperatury grubo poniżej 10 stopni
Stegastein Viewpoint – toaleta z widokiem
Wodospady Grimsetelevi
A dzisiaj takie widoczki z balkonu

 

Środa – 19.07.2023 – 400 km

Pierwszy przystanek to wodospady Vøringfossen. Ciekawie zagospodarowany teren: wybudowane tarasy i pomosty. Dalej Odda – w końcu udało mi się zrobić zdjęcie z pamiątkowym obeliskiem z filmu Ragnarok z Netflix. Następnie kolejne wodospady Låtefossen. Ostatecznie dojeżdżamy na chyba najfajniejszy nocleg tego wyjazdu – chatka w Tjørhom.

Vøringfossen i ścieżki przy wodospadach
Ragnarok – alfabetem runicznym
Låtefossen czyli 165 metrowy wodospad
Ta chata kosztowała nas łącznie 750 złotych…

 

Czwartek – 20.07.2023 – 470 km + PROM Kristiansand – Hirtshals

Czas powoli kończyć naszą przygodę w Norwegii. Ruszamy na prom z Kristiansand do Hirtshals (we wtorek zarezerwowaliśmy już bilety po doświadczeniu z Bodo). Pogoda jest ładna, prom nawet nie buja. W Danii rozdzielamy się z Kalim, który umówił się z jakimś kolegą na spędzeniem z nim czasu i odwiedziny. Ostatni nocleg tego pobytu (hotel w Kolding) był też najdroższy – pomimo tego, że warunki nie były jakieś rewelacyjne.

Szybki prom do Danii
Już trochę zmęczeni podróżą…

 

Piątek – 21.07.2023 – 1200 km

A w piątek azymut dom. Chyba już wszyscy jesteśmy zmęczeni i chwielibyśmy jak najszybciej dojechać do domu. Najdłuższa trasa tej wycieczki – 1200 km. Przed Świebodzinem postanawiamy się rozdzielić, mamy ponad 200 km więcej niż pozostali, trochę sobie nadrobimy jadąc sami bez grupy. Za Wrocławiem łapie nas deszcz, za Górą św. Anny zmienia się w ulewę i burzę. Do domu docieramy przed północą – przemoczeni ale szczęśliwi.

W domku – ponad 7600 km zrobione 🙂
Trasa podróży
Krótkie podsumowanie:

Paliwo – rozrzut cen w zależności od pory dnia, dnia tygodnia oraz miejsca – od 18 do 24 NOK za litr. Noclegi pod dachem w różnym standardzie – od kampingów i hytek, poprzez akademiki, domy, apartamenty czy hotele wyszły średnio około 180 złotych od osoby (dla zainteresowanych są wszystkie podlinkowane). Rezerwowaliśmy je na bieżąco (wyjątek to z jednodniowym wyprzedzeniem kamping przy Nordkapp). Warto sprawdzać dostępność noclegu bezpośrednio na stronach internetowych, bo booking pokazuje że sprzedane, a jednak są miejsca. Motocykle raczej nie mają problemu z wjazdem na prom (są poza kolejnością) natomiast z samochodem już gorzej (szczególnie ten z Lofotów). Za norweskie promy płaci się przez aplikację Ferry Pay – należy przed wyjazdem się zarejestrować. Temperatury – od 3 stopni w górach na południu do 29 na północy… Pogoda – od palącego słońca do śniegu w górach czy ulew. Nawet buźkę trochę opaliłam! Pieniądze – wszędzie płatność kartą, jednak z Revolut’em niekiedy był problem. Co prawda miałam 200 koron w gotówce – w razie czego na prysznice na kampingach (niekiedy są płatne).

Czy warto? Tak – chciałabym pojechać kolejny raz do Norwegii. Wszak jest jeszcze tyle nieodkrytych miejsc, a to co mnie tam ciągnie to oszałamiająca przyroda i widoki. A jak było – zobaczcie w wersji muzycznej:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *