czyli motocyklem na Koniec Świata
Marzenia się spełniają… Szybkie podsumowanie za i przeciw wyjazdu na Korsykę (za: gotowy plan podróży od trzech lat; przeciw: sezon urlopowy w pełni, za ciepło i 2,5 tygodnia urlopu to za dużo na tą wyspę). Już jakiś czas czytałam relacje z podróży na Nordkapp i miałam chęć się tam znaleźć. Także szybka kalkulacja i „zmiana plana” – jedziemy do Norwegii!
Na ogarnięcie wyjazdu miałam niecałe trzy tygodnie. Warunek mój był: śpimy na kampingach lub w hostelach i hotelach – czyli ma być łóżko i prysznic 🙂 Niemniej jednak namiot i śpiwory bierzemy na wypadek „W”. Z racji wysokich skandynawskich cen zabieramy ze sobą liofilizaty oraz konserwy, a z racji, że to północ – pakujemy masę ciepłych ubrań. W pracy na moją informację, że jadę za koło podbiegunowe na wakacje – przyjmują to z niedowierzaniem i zdziwieniem…
Wstępny plan podróży gotowy. Nic nie rezerwujemy, wszystko będziemy robić na bieżąco, w zależności gdzie i w jakim tempie dojedziemy.
PIĄTEK – 19.07
O godzinie 15.00 następuje wyłączenie firmowego laptopa, ubranie ciuchów na moto i 15.15 wyruszamy spod garażu naprzeciw przygodzie. Mariusz jedzie dosyć wolno – po pierwsze musi wyczuć obładowany motocykl, po drugie powoli przyzwyczaja się do skandynawskich maksymalnych prędkości. Wymęczeni, po ponad 10 godzinach jazdy (również w deszczu) dojeżdżamy na nocleg do Międzyzdrojów.
SOBOTA – 20.07
Po śniadaniu ruszamy do portu w Świnoujściu. Bez problemu nabywamy bilety na 12.30 na prom Baltivia z Polferries na trasie Świnoujście – Ystad. Szybko się odprawiamy i jako pierwsi wjeżdżamy na prom. Obsługa wskazuje miejsce do zaparkowania i pasy, którymi sami musimy zabezpieczyć motocykl (ze względu na roszczeniowość obsługa przestała to robić). Polecam też kupno kajuty – za wewnętrzną zapłaciliśmy niecałe 200 zł, a przez 6,5 godziny podróży mogliśmy odespać wczorajszą podróż.
Szwecja wita nas słońcem, malowniczymi wiejskimi widokami z wdzięcznymi domkami oraz znakami z dzikami. Pierwsza niemiła niespodzianka – stacje benzynowe samoobsługowe i aby zatankować na karcie Revolut blokuje 1500 koron (blokada pomniejszona o kwotę tankowania zeszła po 24 godzinach). Tak więc trzy tankowania i jesteśmy 4500 SEK w plecy… Pierwszy szwedzki nocleg robimy wcześniej niż planowaliśmy – typowy hotel dla podróżnych przy stacji benzynowej.
NIEDZIELA – 21.07
Ranek wita nas deszczem. Ubrani w przeciwdeszczówki ruszamy w dalszą podróż. Pada praktycznie cały dzień, co też spowalnia naszą jazdę. A trzymany w kieszeni wodoodporny Samsung S10… zaczyna szwankować i pojawia się informacja o zawilgoconych portach USB. Ogólnie to dzień tranzytowy. Po raz kolejny robimy mniej kilometrów niż zakładaliśmy. Nocujemy w sieciówce.
PONIEDZIAŁEK – 22.07
Rano dalej leje. Jednak prognozy optymistycznie pokazują że, za 200 km się wypogodzi. I rzeczywiście, robi się wręcz upalnie – wyświetlacz pokazuje temperatury w granicach 30 stopni. Obiad z torebki konsumujemy na jednej ze stacji benzynowych – praktycznie przy każdej jest miejsce piknikowe: ławki ze stolikami. Natomiast prognozy pogody pokazują, że jutro jest ostatni dzień okienka pogodowego na Nordkapp. Motywuje nas to bardzo i tym razem nadrabiamy wcześniej stracone kilometry (dziś wyszło 870 km w 13 godzin). Nocleg wyszukujemy wieczorem przez booking – Mariusz dzwoni do ośrodka czy można przyjechać w okolicach północy (wszędzie zameldowanie do 22.00). Żegnając się ze Szwecją, robimy jeszcze krótki postój w Juoksengi czyli miejscu gdzie przebiega koło podbiegunowe.
Finlandia wita nas pierwszą białą nocą. Nocleg spędzamy w nowowybudowanym domku w ośrodku narciarskim nad jeziorem. Jesteśmy tak zachwyceni widokami, słońcem nad horyzontem, że kładziemy się spać po godzinie 2.00. Ale jak tu spać kiedy jest jasno?
WTOREK – 23.07
Dziś główny nasz cel wyprawy – Nordkapp czyli przysłowiowy Koniec Świata. Rezerwujemy przez booking dwa noclegi w ostatnim na trasie na Przylądek Północny hotelu. Jedziemy przez Finlandię dosyć zachowawczo – na drodze spotykamy renifery. Kilka dorosłych osobników na poboczu i kilka młodych wałęsających się po jezdni. Całe szczęście, że są to zwierzęta, które dostojnie kroczą, ewentualnie lekkim truchtem schodzą z jezdni. Nie są tak nieobliczalne jak nasze sarny wbiegające na oślep na drogę.
W Norwegii, gdzie głównie dozwoloną prędkością poza miastem jest 80 km/h, kilometry uciekają w żółwim tempie. Jedziemy wzdłuż kanionu rzeki Altaelva – co jest fajną odskocznią od śródlądowych norweskich widoków. Od Alty krajobraz się zmienia na coraz bardziej surowy, a pogoda straszy deszczem. Ubieramy przeciwdeszczówki, co okazuje się super rozwiązaniem w wilgotnych i zimnych tunelach (szczególnie tym przebiegającym pod morskim dnem). Przed nami wędruje deszczowa chmura i pojawiają się tęcze.
Docieramy na parking na Nordkapp, gdzie kupujemy bilety (z możliwością wjazdu na teren przez najbliższe 24 godziny) i pstrykamy kilka fotek przy globusie. Zjeżdżamy w końcu o 20.00 do oddalonego o 25 km hotelu. Meldunek, szybki prysznic, później zakupy w Rema 1000 w Honningsvåg i bez bagaży ponownie jedziemy do globusa. Wspaniałe widoki – kolorowe niebo od niezachodzącego za horyzont słońca, ciepły wieczór – 17 stopni. Przy globusie masa ludzi – kilka autokarów wycieczek. Każdy chce zobaczyć na własne oczy efekt słońca, które chyli się ku horyzontowi, aby po północy zacząć się wzbijać. O godzinie 00.20 robi się pusto, a my… spokojnie jemy kolację na schodach globusa. Do końca życia paprykarz szczeciński będzie mi się kojarzył z Nordkapp 😉 Wracamy do hotelu po 2.00 nad ranem. Tym razem pomimo białej nocy padamy ze zmęczenia.
ŚRODA – 24.07
Rzeczywiście prognozy się spełniły – pada deszcz. Dzisiaj dzień bez spiny – spanie do południa. Na Nordkapp na spokojnie, jedziemy po 15.00. Nad morzem unosi się pierzynka z chmur, taki fajny, niespotykany efekt 🙂 Zwiedzamy muzeum, kupujemy pamiątkowe magnesy, oglądamy film w kinie i czekamy na kolegów z Polski, którzy napisali do mnie na FB, że również tam będą. Wspólna kawa z ciastkiem, wymiana wrażeń z trasy i każdy rozjeżdża się w swoją stronę. Wracamy do Scandic, kładziemy się wcześniej i próbujemy zasnąć, bo jutro czeka nas trasa w stronę Lofotów (gdzie od piątku wieczora zaczyna się okienko pogodowe).
CZWARTEK – 25.07
Rano obliczamy trasę i decydujemy się już zarezerwować nocleg na kampingu w Løkvollen. Po śniadaniu żegnamy się z wyspą Magerøya, i dalej za Altą wyruszamy wzdłuż północnych fiordów. Obiadek kolejny raz konsumujemy w pięknych okolicznościach przyrody – piknik z widokiem na fiord. Na kampingu miła niespodzianka – w cenie 650 NOK dostajemy lepszy domek niż zarezerwowaliśmy tj. z dodatkową sypialnią i łazienką. Wieczorny spacer nad fiord przebiega pod znakiem horroru „Ptaków” Hitchcocka. Zostajemy zaatakowani przez mewy, które broniły najprawdopodobniej gniazd piskląt. Niestety kolejna biała noc, a nasza insomnia osiąga apogeum.
PIĄTEK – 26.07
O 6.00 nad ranem wyruszamy już w drogę. Cel Lofoty i hostel w Kabelvåg. Rankiem drogi są puste, a widoki jeszcze bardziej fantastyczne. Niezmącona, lśniąca niczym lustro, tafla wody w fiordach odbija krajobraz. Po raz pierwszy czuję ogromne zmęczenie z niewyspania – muszę skupiać się na tym, aby (o ironio!) nie zasnąć na motocyklu w czasie jazdy. Dodatkowo na wysokości Bjerkvik pojawiają się gęste chmury i krajobraz tym samym robi się mniej ciekawy.
Lofoty spowite w chmurach – Mariusz dziwi się czym się tutaj ludzie zachwycają… Do hostelu przyjeżdżamy przed czasem, więc musimy poczekać na nasz pokój, które dostajemy o 15.00. Mój plan – iść spać, bo padam… ale… wychodzi zapowiadane słońce i świat zaczyna mienić się w przepięknych kolorach, ukazując nam urok Lofotów. Decyzja – jedziemy zwiedzać. W hostelowym przewodniku Mariusz przeczytał o wiosce Henningsvær. Trasa na nią – coś wspaniałego. Stwierdzam, że żadne Malediwy czy Bora Bora – to Lofoty są najbardziej malowniczym miejscem na Ziemi. Te wysepki, kolor wody (lazur, chaber, szafir, błękit, szmaragd – chyba wszystkie odcienie niebieskiego…)!
SOBOTA – 27.07
Jestem pod wrażeniem hostelowego śniadania – suszone dorsze, a nawet mięso z wieloryba. W końcu coś regionalnego 🙂 Po śniadaniu spakowaliśmy bagaże i bez planu (zobaczymy co dzień przyniesie) udaliśmy się na zwiedzanie Lofotów. Zboczyliśmy z głównej drogi E10 i dzięki temu trafiliśmy na bezludną plaże oraz wiele cudnych miejsc z dala od ludzi. Po 15.00 docieramy do końca Lofotów czyli miejscowości Å. Podejmujemy też decyzję, że żegnamy się z bajecznymi wyspami, aby wrócić do „fiordowej” Norwegii.
Bez problemu dostajemy się na prom Moskenes-Bodø (bilety sprzedaje obsługa jakąś godzinę przed wypłynięciem). Mały hotel znajdujemy w Fauske. Miejscowość wygląda na turystyczną, więc wyruszamy białą nocą w poszukiwaniu jakiegoś baru. Ruszamy za rozbawianą młodzieżą i rzeczywiście jest – knajpa z widokiem na morze. No cóż – cena dużego piwa to 99 NOK, ale raz się żyje – nie można sobie wszystkiego odmawiać 😉 Smakowało za to wybornie i pomogło w zasypianiu…
NIEDZIELA – 28.07
Dzisiaj to głównie tranzyt. Jednak prognozy pogody zapowiadają 30 stopni! W okolicach południa przekraczamy koło podbiegunowe. Tym razem to miejsce bardziej komercyjne – sklep, wystawa wypchanych zwierzaków z północy i restauracja. Na parkingu spotykamy motocyklistę z Holandii, który również płynął promem. Chwilę pogadaliśmy – okazało się, że miał spotkanie z policją w Finlandii. Miał „szczęście”, bo przekroczył prędkość o 35 km/h, a od 36 km/h odbierają prawo jazdy.
Czym dalej na południe tym cieplej – wskazanie termometru wynosi 35 stopni (pojechałam do Norwegii, bo miało być zimniej, hehe). A okazuje się, że to był jeden z najcieplejszych dni w historii tego kraju. Przejeżdżamy przez bramę północy – Nord-Norge (Nordlandsporten) mając nadzieję, że nareszcie skończą się białe noce. Droga ciągnie się niemiłosiernie. W Trondheim zaczyna się… trzypasmowa autostrada z ograniczeniem do 100 km/h. Wow. Po ponad 650 km dojeżdżamy do hotelu za Trondheim. Pokój na ostatnim 14 piętrze z widokiem na morze i miasto.
PONIEDZIAŁEK – 29.07
Dziś w planie Droga Atlantycka i Droga Troli. Zaczęły się już też przeprawy promowe. Czas oczekiwania to max. 30 minut, więc nie jest najgorzej, a bilety do nabycia przed wjazdem. Pierwsza „atrakcja” to Atlanterhavstunnelen czyli kolejny podmorski tunel (płatny 65 NOK moto + 40 NOK pasażer). Trasa Atlantycka jest ładna widokowo, jednak największe wrażenie robi Most Storseisundet, który ma kształt łuku i z daleka wygląda jak wygięty. A przy moście kolejny raz spotykamy chłopaków. Tym razem wspólna fotka i wyruszamy w stronę Trollstigen (może zdążymy, bo zapowiadają opady deszczu).
I rzeczywiście w Åndalsnes znika słońce. Wjazd na szczyt Drabinką Trolla robi wrażenie, jednak ruch jest duży i trzeba uważać na niespodziewanie zatrzymujących się turystów szczególnie w kamperach (bo ładny widoczek, więc trzeba strzelić fotę). Na szczycie zaczyna kropić. Szybko rezerwuję hotel w pobliskim Valldal i ruszamy do niego, po drodze znów spotykając znajomych polskich motocyklistów ;). Rano ma być ładnie, więc tu wrócimy. Natomiast kolejny raz mam szczęście jeśli chodzi o nocleg – bez dopłaty dostajemy pokój z tarasem i przepięknym widokiem na fiord.
WTOREK – 30.07
Rano na spokojnie wracamy na Trollstigen. Jednak dopiero zjazd Drogą Trolli wyzwala adrenalinę. Droga w miarę pusta, jednak przepaść przy mijankach z samochodem i hamowanie przed zakrętami (smród z hamulców był wyczuwalny) podnosiło mi ciśnienie. Powrót na szczyt, szybki spacer na platformę widokową (znowu szykuje się upalny dzień) i wyruszamy na południe.
Dalsza trasa przebiega przez Ørnesvingen-eagle Road czyli Drogę Orłów z kolejnymi serpentynami ciągnącymi się do fiordu Geiranger (zwanego królem fiordów). Tutaj po raz pierwszy spotkaliśmy się z tłumem turystów, korkami na drodze spowodowanymi przez mające problemy zmieszczenia się w zakrętach kamperami. W związku z ogromnym ruchem odpuszczamy sobie też punkt widokowy Dalsnibba.
Po kolejnym pikniku z widokiem na góry i fiord, ruszamy dalej drogą 15, aby następnie zjechać na 55 prowadzącą przez Park Narodowy Jotunheimen. Tutaj ruch jest mniejszy, jedziemy przez góry, zaczyna wiać i padać. Widoki diametralnie się zmieniły – ośnieżone, surowe szczyty z lodowcami. Nawigacja prowadzi nas przez Trasę Tindevegen. Jest to droga płatna – automatyczne bramki, płatne wyłącznie kartą 90 NOK, usytuowane są w najwyższym punkcie drogi (1315 m.n.p.m.). Po powrocie do cywilizacji (w górach brak zasięgu) szukamy na szybko jakiegoś noclegu. Zaczyna rzęsiście padać i rzutem na taśmę znajdujemy miejsce na kampingu w Lærdal. Wieczorem rezerwujemy już też dwa kolejne noclegi, aby w spokoju dojechać na ostatni punkt naszej podróży – Preikestolen.
ŚRODA – 31.07
Rano z tarasu domku karmię stadko kaczek – Norwegia to nie tylko renifery ;). Dalej pada, ale cóż – w końcu „prawdziwa” norweska pogoda 😉 Dzisiaj przed nami najdłuższy drogowy tunel świata (Lærdalstunnelen) o długości 24,5 km oraz ciekawym oświetleniu.
Później kolejne serpentyny i wjazd i zjazd w deszczu z punktu widokowego Stegastein. To również kolejny dzień jazdy wzdłuż fiordów. Wieczorem się wypogadza, a nocujemy w designerskim hotelu przy elektrowni wodnej w wiosce Nesflaten.
CZWARTEK – 01.08
Przed nami ostatni pełny dzień w Norwegii i ostatni punkt podróży – wejście na Preikestolen. Około 14.00 docieramy do schroniska (Preikestolen Fjellstue) gdzie mamy nocleg w Preikestolhytta. Przed meldunkiem zdążamy zjeść obiad z torebki (nie my sami – przy innym stoliku para norweska również konsumowała liofilizaty). Odbiór kluczy, szybkie przebranie się (w tym w wypożyczone buty trekingowe), spakowanie plecaka (również z wypożyczalni) i wyruszamy na „ambonę”. Na szlaku masa ludzi, trasa zajmuje nam łącznie ok. 4 godzin. Ale warto było – widoki fenomenalne, a po tylu kilometrach w siodle przynajmniej się rozruszaliśmy.
PIĄTEK – 02.08
Dziś żegnamy się z Norwegią. Ostatnia mała przeprawa promowa i pędzimy na „duży” prom Kristiansand – Hirtshals linii Fjordline. Jesteśmy dwie godziny przed odpłynięciem, ale… w okienku Pani nas informuje, że brak biletów. Jednak każe poczekać i jak się później okazuje – motocykl dali radę jeszcze upchać. Zależało nam na tym, gdyż to szybki prom i płynie nieco ponad 2 godziny do Danii. A Dania wita nas… autostradami. Trzy godzinki i jesteśmy w Niemczech. Jeszcze ostatni nocleg poza domem – na obrzeżach Hamburga i pierwsza prawdziwa „czarna” noc.
SOBOTA – 03.08
Rano tracimy prawie godzinę, aby wyjechać na autostradę – wszędzie remonty i pozamykane zjazdy. W ogóle niemieckie autostrady to obecnie niekończący się remont, korki z tym związane i ograniczenie do 70 km/h. Masakra. W Polsce jeszcze tylko przeżyć DK18 i w końcu „normalna” droga czyli A4. Do domu docieramy o 20.30. Z planowanych 7 godzin podróży wyszło… ponad 11.
Krótkie podsumowanie:
Podróż trwała 16 dni. Nawinęliśmy motocyklem 7785 km w… 99 godzin i 59 minut (seteczka!). Do tego doliczyć należy kilometry i godziny spędzone na promach. Średnie spalanie motocykla to 5,3 l/100km, a średnia prędkość to 80 km/h. Na paliwo wydaliśmy ok. 2600 zł, na promy i inne opłaty ok. 1900 zł. Łącznie wycieczka kosztowała nas jak dobre europejskie dwutygodniowe wczasy all inclusive.
Kilka spostrzeżeń o Skandynawii:
Gotówka praktycznie się nie przydała. Wszędzie płatność kartą (zostało mi pełno bilonu norweskiego…). Stacje benzynowe głównie samoobsługowe, płatność wyłącznie plastikiem.
Karta Revolut się nie sprawdziła (blokada 1500 koron przy każdym tankowaniu schodząca po 24 h). Natomiast moja karta kredytowa złotówkowa Visa („pomarańczowego” banku) była niezastąpiona. Brak prowizji za przewalutowanie, kursy porównywalne z kantorowym (najpierw przewalutują na eur potem na daną walutę i ostatecznie wychodziło 0.45 PLN za NOK) i przede wszystkim brak blokad.
Noclegi – ja wybrałam świadomie droższą opcję nocowania. Natomiast stwierdzam, że opłaca się rezerwować noclegi przez booking (jest taniej niż w obiekcie i np. śniadanie w cenie). Dodatkowo korzystałam przy każdej rezerwacji z kodów zniżkowych (poszukałam w necie i listę miałam zapisaną na komórce). Obniżało to koszt noclegu o ok. 50-100 zł.
Ceny żywności są kilkukrotnie wyższe niż w Polsce. Przykładowo za chleb w sieciówce zapłacimy ok. 15 zł. Alkohol – najtańsze piwo to wydatek ok. 12 zł. W Norwegii obowiązuje prohibicja i od godziny 20.00 nie ma możliwości zakupu alko. Ceny paliwa 95 za litr wahały się w granicach od 14.20 do 17.80 NOK. Czym dalej na północ tym drożej.
Językiem angielskim praktycznie wszyscy się posługują (francuski nikt). Ludzie są przyjaźnie nastawieni. Często podchodzili np. na stacji i pytali jak nam się podróżuje, jak nam się podoba i życzyli dalszej dobrej wyprawy.
Pogoda – udała nam się wręcz fantastyczna. Byliśmy przygotowani na zimno i deszcze. Cóż, większość ciepłych ubrań pozostała niechodzona 🙂 Temperatury wahały się między 10 stopni (w górach i tunelach na północy), a 35 stopni. Będąc w Norwegii dostosowywaliśmy też plany podróży do pogody – sprawdzalną prognozę znaleźć można tutaj.
Drogi – przez ograniczenia prędkości i usytuowanie tras (wzdłuż fiordów) oraz brak autostrad podróż z punktu A do B zajmuje bardzo dużo (do czasu podanego przez google maps należy doliczyć jakieś 30-40%). Wiedząc, że mandaty są ekstremalnie drogie trzymaliśmy się ograniczeń, chyba że udało się jechać „za sponsorem” – ale to raptem 10-15 km więcej niż przepisy pozwalają. Ogólnie czułam się bezpiecznie, kierowcy „patrzą w lusterka”. Jedynie przy największych atrakcjach miałam wrażenie, że ludziom rozum odbierało, a przykładowo kamperowcy uprawiają grę „Co, ja się nie zmieszczę? A właśnie, że tam wjadę”.
Policja – na całą trasę spotkaliśmy raz policjanta kontrolującego prędkość (z suszarką mającą lunetę niczym Teleskop Hubble’a). Natomiast przed Geiranger mieliśmy kontrolę policyjną – dokumenty i trzeźwość. Nawet mi, plecaczkowi, policjantka mówiąca po angielsku kazała się wylegitymować (!).
Internet działa w większości miejsc (oprócz Drogi 55 i Tindevegen). Roaming europejski czyli obecnie darmowy. Jedynie na promie Norwegia-Dania nie wyłączyliśmy danych komórkowych i pomimo niekorzystania z telefonów naliczyło nam z roamingu satelitarnego (aktualizacja pogody itp.).
Fajna, rzeczowa relacja, czyta się bardzo przyjemnie.
Dziękuję. Cieszę się że się podoba. Pozdrawiam
Wow !! kawał dobrej roboty, Wasze opisy , zdjęcia naprawde szacun można skorzystać wybierając się w trase a chęci mam bo z Międzyzdrojów już nie mam dakeko haha. Pozdrawiam
Kapitalnie;)
Super wyprawa i świetna relacja pozdrawiamy !
Świetny rzeczowy opis. W 2019 również byłem na Przylądku Północnym i również pogoda dopisała ale chyba nawet bardziej , był to czerwiec i na 2 tyg w siodle tylko 1 dzień był deszczowy. Akurat my(Maciek mój kompan) założyliśmy ciut inny plan bo po Nord kapp udaliśmy się na lofoty i tam na plaży pod namiotami spędzaliśmy kilka dni ale to już inna historia. Pozdrawiam
Tak trzymać pozdrowionka, miło i fajnie się czyta LWG
Dziękuję za bardzo interesujący i rzeczowy materiał. Przyda się! Oczywiście gratuluję wspaniałej wyprawy!
Dzien dobry
Super relacja! Mnostwo przydatnych informacji.
Czy robiliscie Panstwo jakas reklamacje odnosnie karty Revolut? Tez sie z zona wybieramy, stad pytanie. Zjezdzilismy troche Europy ale nigdzie nie bylo takich cyrkow z blokada.
I jeszcze jedno pytanie, w zasadzie w imieniu zony, prosze powiedziec jakie ciuchy na moto Pani uzywa? Czy byla potrzebna bielizna termoaktywna na samej polnocy? Plecaczek marznie przy dlugich przelotach, szczegolnie jak chlodniej…:)
Pozdrawiam
Bartek
Witam. Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że informacje okażą się przydatne.
Nie, nie składaliśmy reklamacji Revolut’a, bo blokowane środki wracały po kilku dniach. Tak jak pisałam, karta kredytowa sprawdziła się tutaj dużo bardziej i później tylko z niej korzystaliśmy.
Też jestem zmarzluchem, mam kurtkę i spodnie Revit’a z podpinką z membraną i z ociepliną + koszulka i getry termo. Teraz nabyłam z Brubecka z wełną z merynosem – zobaczymy czy się sprawdzi. Dodatkowo mam grzaną kanapę, a mąż założył grane uchwyty (tak jak manetki) więc jest naprawdę ciepło.
A o północy na Nordkapp przy takiej pogodzie na jaką trafiliśmy, zwykłe dżinsy + getry wystarczyły… Zresztą z ociepliny w ogóle podczas podróży nie skorzystałam.
Życzę Państwu szczęśliwej podróży, wielu wrażen i fantastycznej pogody. Norwegia jest piękna 🙂