czyli Słowenia 2024
Wystarczyło dwa dni urlopu i dobry plan pt. „co tu zobaczyć w 3 dni”. Wybór padł na kraj, który nie jest zbyt daleko, a którego jeszcze nie zwiedziliśmy w ogóle. Słowenia – bo o niej mowa – była dla nas nieodkryta – słyszeliśmy na jej temat mało, a inspiracje na zwiedzane miejsca zaczerpnęliśmy z internetu.
2 sierpnia
Praca zdalna ma swoje wady i zalety. Jedną z tych pozytywnych jej aspektów jest możliwość szybkiego wyjazdu po skończonej pracy. Tak więc punkt 16.00 wyłączam laptop, ubieram się i idę do garażu gdzie czeka już Mariusz przy spakowanym na ten wyjazd motocyklu. Plan jest prosty – dojechać dziś co najmniej do Graz w Austrii. Standardowo nie mamy zarezerwowanego noclegu, będziemy to robić na trasie. Po około godzinie jesteśmy w Czechach. Pogoda zaczyna się psuć i lekko kropi. Ubieramy przeciwdeszczówki i jedziemy dalej. Za Ołomuńcem jak nie złapie nas burza – litry wody, brak widoczności – całe szczęście że jest stacja benzynowa. Zatrzymujemy się by przeczekać, a przy okazji coś tam przekąszamy. Zagadała do nas Polka również podróżująca na motocyklu, która zapomniała odzieży przeciwdeszczowej… (nie zazdrościmy). Po godzinie 20.00 mijamy granicę austriacką i decydujemy się zarezerwować dobrze nam znany Hotel Ramada Graz – blisko autostrady, a i recepcja całodobowa więc nie musimy się śpieszyć (część hoteli/moteli w Austrii nawet tych przy autostradzie oferuje meldunek do np. 21.30 lub 22.00) oraz własny parking. My dojeżdżamy po 23.00 – szybki prysznic i do spania.
3 SIERPNIA
Po śniadaniu ruszamy bocznymi drogami w kierunku przejścia granicznego ze Słowenią. Granicę przekraczamy na jakiejś przełęczy (austriacka 76/ słoweńska 434). Kierujemy się do Logarskiej doliny. Za wioską Črna na Koroškem wjeżdżając na drogę 926 kończy się asfalt… Już wiem dlaczego nawigacja nie pokazywała nam tej trasy… – 30 kilometrów krętą, szutrową, górską drogą naszym RT zajęło nam prawie 1,5 godziny… Ale było warto – widoki zacne, turystów zero, fajne punkty do zrobienie fotek – Razgledna točka Pastirkovo czy Razgledna točka pri Klemenči domačij. Aby adrenalina za bardzo nie spadła, przejeżdżamy jeszcze prawie 15 kilometrów Austrią (droga Vellach i 82) gdzie na serpentynach rozgrzane do czerwoności hamulce spowodowały przymusowy postój… Może to dziwne, ale zamiast zostać w górach gdzie moglibyśmy kierować się na zachód na kolejne atrakcje, postanawiamy pojechać na południe nad morze. Mariusz oglądał kiedyś program o uroczym miasteczku – Piran – gdzie stare miasto leży na maleńkim półwyspie. Już wcześniej poczytałam trochę o tym miejscu i wiedziałam, że albo trzeba zostawić pojazd na dużym piętrowym parkingu (Garage Fornače) z którego do centrum przywiozą cię busy, albo… jest jeden hotel przy którym jest parking… Hotel Piran – bo o nim mowa – przepięknie usytuowany przy plaży, oferował akurat wolny pokój na poddaszu w rozsądnej cenie. Ale najpierw parking – nie rezerwując miejscówki pojechaliśmy tam – i co się okazało? – wjazd do centrum – szlabany – trzeba wziąć bilecik. Ok, próbujemy. Podjeżdżamy pod hotel – a tam specjalnie wydzielony przy porcie z boku hotelu ogromny parking tylko dla motocykli! Tak więc płacimy za nocleg w recepcji, a bilecik parkingowy można wyrzucić, obsługa powiedziała, że jak będziemy wyjeżdżać to po prostu przejechać przez kawałek wolnej przestrzeni przy szlabanie 😉 Przebieramy się i chill na miasto. Tego mi było potrzeba – szum morza, piękny zachód słońca, owoce morza na kolację, a potem drineczek w barze z muzyką na żywo. Prawdziwe wakacje 🙂
4 SIERPNIA
Koniec tego dobrego – po śniadanku wyruszamy z powrotem w góry. Mieliśmy w planie jeszcze zwiedzić jaskinie Postojna, ale nie było już biletów na najbliższą godzinę, a nie chciało nam się czekać, więc może następnym razem… Dojeżdżamy do Bled, parking dla motocykli też jest. Tłumy turystów, a do tego zamknięta dla ruchu samochodowego i motocyklowego droga wokół jeziora (tylko specjalne bryczki lub piechotą można) zniechęciła nas do tego miejsca… Do tego mega drogie noclegi, spowodowały że poszukaliśmy nocleg w oddalonym o 50 km austriackim Villach (hotel Kramer). I tutaj uwaga – nie pchajcie się na E61 i granicę austriacką na A11 gdyż droga wiedzie przez płatny tunel, o którym nie wiedzieliśmy i do którego staliśmy w półgodzinnej kolejce (nie było możliwości ominięcia samochodów, gdyż było zwężenie). Zostawiamy bagaże w hotelu i jedziemy na jedną z alpejskich dróg czyli Villacher Alpenstraße. Po drodze przejeżdżamy obok zamkniętych do zwiedzania skoczni narciarskich Villacher Alpenarena (szkoda). Wjazd na alpejską drogę oczywiście płatny (15 euro), na trasie znajduje się 11 parkingów / punktów widokowych. Fajne rozwiązania – są specjalne szafki dla „bikersów” – można zostawić tam kaski, czy jakieś cenne przedmioty i iść na szlak. Po powrocie do Villach niespodzianka – właśnie odbywa się tam Villacher Kirchtag – jeden z najbardziej znanych austriackich festiwali. Fajnie było oglądać ludzi w ich tradycyjnych strojach i zjeść „tradycyjną” kiełbasę. A miejscówka tak nam się spodobała, że… postanowiliśmy zarezerwować tam jeszcze jeden nocleg, żeby jutro jeździć bez bagażów.
5 SIERPNIA
Po hotelowym śniadaniu (panie kelnerki również w tradycyjnych strojach) jedziemy w kierunku Słowenii. Pierwszy przystanek to skocznie narciarskie w Planicy. A tam: na mamuciej skoczni tyrolka! Nie było opcji – musieliśmy zaliczyć! Zjazd to 25 euro od osoby (więc dosyć przystępnie), natomiast przeżycia bezcenne! Napiszę tak – warto! Naładowani adrenaliną jedziemy dalej – najpierw Kranjska Gora – Kozorog (i kolejny parking dla motocykli), spacer wzdłuż jeziorka i pyszna kawa w knajpce z widokiem na góry. Dalej tzw. ruską drogą przez przełęcz Vršič zjeżdżamy serpentynami w dolinę. Aby wjechać w kolejną przełącz Mangart saddle trzeba okrążyć góry. Wjazd płatny i niestety ostatni punkt/parking zamknięty. Ale trasa… kolejna adrenalina – wąska i kreta a przepaście niezabezpieczone. Do Villach wracamy przez Włochy – chcieliśmy zrobić kilka fotek przy Lago del Predil, ale wszędzie zakazy a zatoczki parkingowe, które były są zagrodzone i nie da się wjechać nawet motocyklem. Pełni wrażeń jemy obiad w restauracji hotelowej i szybko kładziemy się spać bo jutro powrót.
6 SIERPNIA
Po śniadanku przed godziną 9.00 ruszamy w kierunku domu. Przed nami niecałe 700 kilometrów. Docieramy przed godziną 18.00. Intensywny bardzo fajny dłuższy weekend.
No i zapraszam na tradycyjne muzyczne podsumowanie wyjazdu w formie teledysku: