czyli przystanek przed Bisem
Nieplanowany wyjazd do Zamościa uważam za bardzo udany. Miasto zachwyciło mnie architekturą, pogoda dopisała, a cebularze smakowały wyśmienicie.
Nie dostałam wolnego na czwartek, a Mariusz tak. Plan był taki, że po pracy wracam na Tychy, a na Bisa wyjeżdżamy w piątek rano. Czwartkowym rankiem dostaję telefon – „zmiana plana”, robimy spontan, jedziemy po mojej pracy do Zamościa. Najfajniejsze było pakowanie mojego bagażu przez telefon i wideokonferencję (to tak, a tego nie). Mariusz zarezerwował też Hotel 77 – jak się okazało bardzo klimatyczny i blisko Rynku. A o 16.00 czekał już na mnie pod pracą, więc szybkie przebranie się w ciuchy moto, auto zostawiam na firmowym parkingu i w drogę.
Dojeżdżamy do hotelu po godzinie 21.00. Miasto wymarłe, ale na Rynku czynnych kilka knajpek. Placek ziemniaczany oraz kopytka smakowały rewelacyjnie.
Rankiem chcieliśmy zwiedzić podziemne forty, ale niestety co godzinę wejście i warunek – muszą być trzy osoby. Nikt poza nami się nie zgłosił 🙁 . Obeszliśmy więc twierdzę i mury wokół, zjedliśmy cebularza i pojechaliśmy na wieś w rodzinne strony mamy Mariusza. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć, gdzie mój mąż jako dziecko jeździł na wakacje do dziadków. Odwiedziliśmy też grób babci i dziadka. Jeszcze szybki powrót do Zamościa na Rynek, gdzie o 12.00 trębacz wykonuje hejnał zamojski w trzy strony świata.
Koniec tego dobrego – wyruszamy na Podlasie do Serpelic na Shadobisko – jednak mam nadzieję wrócić do Zamościa, gdyż mamy jeszcze wiele do zwiedzenia.
Takie nietypowe „kanapy” mieliśmy w pokoju…
Widok z okna czyli „kanapy” rankiem:
Rynek i Ratusz:
Słynne ormiańskie kamienice:
Wzdłuż Twierdzy Zamość:
Na wsi: